Powrót do blogów w dobie cenzury mediów społecznościowych
Opublikowany: 2020-05-08Prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś o Robercie B. Strasslerze. W porządku, nie jesteś sam.
Na początku swojej kariery Strassler pracował na polach naftowych, ale zawsze interesowała go klasyka (formalne oznaczenie badań starożytnych cywilizacji greckich i rzymskich). W końcu hobby Strasslera stało się obsesją. Posunął się tak daleko, że napisał własny przekład Tukidydesa, ateńskiego historyka wojny peloponeskiej.
Problem polegał na tym, że nikt nie chciał czytać książki Strasslera. To było w latach dziewięćdziesiątych. Publikowanie w sieci było trudniejsze i nie było mediów społecznościowych. Strassler zwracał się do każdej instytucji Ivy League, jaką mógł znaleźć. Nikt nie był zainteresowany czytaniem rękopisu o Tukidydesie napisanego przez nafciarza bez formalnych referencji. Tak było, dopóki Strassler nie skontaktował się z Victorem Davisem Hansonem, profesorem klasycyzmu z Fresno w Kalifornii. Hanson zgodził się spojrzeć na rękopis i był zdumiony pracą Strasslera: genialnym, bardzo czytelnym tłumaczeniem Tukidydesa, w tym mapami, diagramami i wykresami. Hanson pomógł odłączonemu nafciarzowi skontaktować się z agentem literackim. Przełomowe wydanie Strasslera stało się standardowym tłumaczeniem Tukidydesa. Do dziś czytany The Landmark Tukidydes: kompleksowy przewodnik po wojnie peloponeskiej odniósł taki sukces, jak każda książka o klasyce — w dobie Twittera.
Ci z nas, którzy poważnie traktują ideę demokratycznego publikowania, cieszą się z tego, jak to pole otworzyło się na każdego, kto ma coś do powiedzenia i chce to zapisać. Dlatego powinniśmy być bardziej zaniepokojeni, gdy widzimy, jak firmy z mediów społecznościowych tłoczą przestrzenie zajmowane niegdyś przez blogi i twórców treści typu „zrób to sam”. Obserwujemy spadek zróżnicowanych opinii, ponieważ internet szybko staje się mniej wolny i bardziej autokratyczny.
Ilu Roberta B. Strasslera jest dziś tłumionych przez stronnicze algorytmy i arbitralne „wytyczne społeczności”?
W marcu, gdy COVID-19 wybuchł ogólnoświatową paniką, strażnicy sieci, na których polegamy, szybko skupili się wokół pojedynczej interpretacji wydarzeń i stłumili sprzeciwy – nawet te łagodne.
YouTube, druga co do wielkości wyszukiwarka na świecie, zdemonetyzowała wszystkie filmy, w których wspomniano „COVID-19”, „Koronawirus” lub jakikolwiek termin związany z pandemią, i odsunęła widzów od twórców treści w kierunku Centrum Kontroli Chorób (CDC). ) — to samo CDC, które jako pierwsze odradzało noszenie masek. Nawet lekarze, którzy nieco odeszli od panującej wizji, zostali usunięci z platformy po uzyskaniu milionów wyświetleń.
Doświadczeni dziennikarze, którzy kwestionowali oficjalne dekrety (z pewnością rolę, jaką mają pełnić dziennikarze) byli atakowani hitami i zabijaniem postaci przez własnych rówieśników.
Jak zauważył autor/profesor Cal Newport w artykule opublikowanym dla Wired , wiele odmiennych punktów widzenia i danych w terenie stało się częścią głównego nurtu dyskusji, nawet po tym, jak zostały stłumione przez niewielką grupę decydentów:
Niekoniecznie chcemy ufać inżynierom z jednej firmy w podejmowaniu decyzji o tym, o jakich tematach opinia publiczna powinna, a czego nie powinna móc czytać.
Ile razy kliknąłeś link w tweecie i otrzymałeś wiadomość, jak pokazano na poniższym zrzucie ekranu?

Dorosłym należy ufać, że bez pomocy pracowników Twittera i ich „partnerów” ustalą, jaki rodzaj treści jest szkodliwy (jeśli coś takiego istnieje). I czy te ostrzeżenia rzeczywiście mają na celu ochronę ludzi, czy po prostu ochronę Twittera przed odpowiedzialnością korporacyjną? Myślę, że możemy zgadnąć, jaka jest odpowiedź.

Nie tylko ci, którzy nie mają oficjalnie brzmiących referencji, nie mogą udostępniać treści. Twórcy, którzy mają wyraźne doświadczenie w swoich dziedzinach nauki, również spotykają się z arbitralną cenzurą.
Great Courses Plus, usłudze przesyłania strumieniowego, która produkuje kursy wideo na poziomie uczelni, prowadzone przez rzeczywistych profesorów, została zagrożona zakazem Google, jeśli nie usunie z aplikacji treści związanych z COVID-19. W e-mailu do subskrybentów zespół napisał:
Google poinformował nas, że zablokuje aplikacje The Great Courses, jeśli nadal będziemy udostępniać treści w aplikacji [Covid-19]. Współpracujemy z Google, aby upewnić się, że rozumieją, że nasze treści są oparte na faktach, prowadzone przez ekspertów i dokładnie sprawdzone, tak abyśmy mogli jak najszybciej naprawić to nieporozumienie.
Filmy, o których mowa, zawierały treści dr. Roya Benarocha, adiunkta adiunkta pediatrii w Szkole Medycznej Uniwersytetu Emory; dr David Kung, profesor matematyki w St. Mary's College of Maryland; oraz dr Kevin Ahern, profesor biochemii i biofizyki na Uniwersytecie Stanowym Oregon. Jak i dlaczego ci uczeni zostali uznani za niegodnych imprimatur Google, jest tajemnicą. Ponieważ opinia publiczna nie ośmiela się udzielać porad programowych Google, być może Google może odwdzięczyć się, nie udając ekspertów w dziedzinie epidemiologii, immunologii i wirusologii.
Jedynym sposobem na obejrzenie tych obraźliwych filmów jest skorzystanie z witryny Great Courses, gdzie autorytet Google nie jest absolutny. Tak się składa, że jest to witryna oparta na WordPressie. Dla intelektualistów i laików, którzy cenią swobodę wypowiedzi, posiadanie własnej strony internetowej staje się jedynym sposobem, aby upewnić się, że możesz ją zachować.
Problem porównywania poświadczeń z doświadczeniem w konflikcie o sumie zerowej można naprawić, a WordPress jest dużą częścią rozwiązania.
WordPress umożliwia zdolnym naukowcom, ekonomistom i specjalistom medycznym z innych dziedzin obszerne pisanie o swoich pomysłach bez obawy, że zostaną zablokowane przez arbitralne ograniczenia. Ponadto pięciominutowa instalacja (która wielu osobom zajmuje trochę więcej niż pięć minut) stanowi wystarczającą barierę dla wejścia, aby zniechęcić wariatów.
Lubimy myśleć o Internecie jako o prawdziwie egalitarnym systemie, w którym każdy głos jest traktowany jednakowo, ale w głębi duszy wiemy, że to nie do końca działa. Efekty sieciowe mają tendencję do tworzenia centrów skoncentrowanych wpływów wokół kilku stron internetowych. To nie zawsze jest złe. Blog z przepisami o kiepskim smaku i bez zdjęć zasługuje na mniej czytelników niż blog ze smacznymi przepisami i obrazami w wysokiej rozdzielczości.
W sieci jest jeszcze wystarczająco dużo miejsca, aby niektóre węzły rosły pod względem rozmiaru i wpływu w oparciu o jakość ich zawartości. Węzeł z wystarczającą liczbą linków zwrotnych, dobrymi wynikami wyszukiwania organicznego i wysokiej jakości treściami zyska publiczność i będzie w stanie ją utrzymać, bez obawy przed korporacyjnymi represjami lub agresywnymi aktualizacjami algorytmów.
Jeśli naprawdę zależy nam na demokratyzacji wydawniczej, nie zawsze spodoba nam się to, co czytamy. Będą spory, ale demokracja wymaga piśmiennej populacji chętnej do debaty. Możemy kwestionować, dyskutować i uczyć się.
W sieci jest wielu Robertów B. Strasslersów, którzy cierpliwie czekają na wysłuchanie.
